Głuszyca:
I oto nadeszła niewiadoma. Trzy biegi przed tobą w czasie których nie wiesz co się wydarzy. Jak zareaguje Twój organizm na ekstremalny wysiłek. Treningi w domu to tylko treningi, nie ma tej adrenaliny, która dodaje ci sił i dzięki której pokonujesz samego siebie. Historia każdego tych dni była inna. Moja była właśnie taka…
Dobrze, że to już wieczór. Upał zelżał, jesteś w otoczeniu gór które nie wpuszczają więcej gorącego powietrza. Krótki podjazd. Ktoś powie to tylko 5km, ale to nie będzie górska wycieczka. Końcówka biegu to naprawdę wymagająca jazda. Początek łatwy, spokojny i na luzie bez specjalnego wysiłku bo całe przewyższenie skupi się na ostatnim kilometrze. Zdajesz sobie z tego sprawę, ale myśli o tym zostawiasz na później. Teraz jest praca nad oddechem i równym krokiem. Ale ten wysiłek coraz bardziej się nawarstwia. Czujesz jakby ktoś chwytał cię za plecy, dokręcał jakąś śrubę lub przytwierdzał do nóg ciężkie, stalowe koło. Mimo że słońca już nie widać, nie ma przecież deszczu coś coraz bardziej leje ci się z głowy. Ale to tylko twój pot który czujesz jak strumieniami spływa po twarzy. Słony posmak dociera do ust, ale nie możesz przecież zwolnić tylko próbujesz utrzymać swoje tempo. Ono jednak coraz bardziej spada bo jest coraz bardziej pod górę. Ręce z coraz większym trudem wbijają kije w asfalt a ludzie na poboczach dopingują do coraz szybszej jazdy. I denerwujesz się, bo jadący za tobą samochód nie pozwala ci na chwilę zwolnić. Serce czujesz w gardle, próbuje ci wyskoczyć z piersi, mógłbyś policzyć wszystkie jego uderzenia. Potem jednak przystajesz bo na twoim zegarku tętno przekroczyło 180. Ale łapiesz tylko kilka głębszych oddechów i znów walczysz z tą górą, która chce cię pokonać, chce cię złamać, która szepce ci poddaj się nie dasz rady dziadku. Zaciskasz zęby bo już gdzieś w górze słychać odgłosy mety. Zmuszasz się więc do ostatniego wysiłku, choć kroki, coraz krótsze, coraz mniej pewne, ale jesteś już prawie u celu. I gdy widzisz te twarze na mecie i słyszysz głos Marka wymawiającego Twoje imię już wiesz że to już koniec, wjechałeś, zdobyłeś coś wielkiego, wspiąłeś się na szczyt swoich możliwości. I to szczęście i radość rozpalająca ciało. W głowie ci się kręci, świat wiruje i wolno uzmysławia, że się udało, choć bałeś się tej końcówki jak diabli.
Wszyscy składają sobie gratulacje, bo jest czego sobie gratulować. To była naprawdę krótka, ostra jazda na granicy, coś co zapamiętasz na długo.
Niebo coraz bardziej spowija ciemność. W jej okowach pomagasz zwijać sprzęt. Czołówki na kaskach pomagają niczego nie zapomnieć. A nad Tobą niebo rozświetlone gwiazdami. Jesteś kilkaset metrów bliżej nieba. I jakbyś słyszał klaskające Tobie i innym anioły.
Walim:
Gdy rano patrzysz za okno i widzisz padający deszcz optymizm cię opuszcza. Perspektywa jazdy pod górę łyżwą na mokrym asfalcie nie jest niczym przyjemnym. Przeżyłeś to już kiedyś i pamiętasz rozjeżdżające się na boki nogi. A masz za sobą przecież wymagający wjazd z poprzedniego wieczora, wspinanie się na ścianę która dała ci ostro w kość. A dziś 12 kilometrów jazdy pod górę, które brzmią groźnie, ale okazuje się, że wcale to tak źle nie wyglądało.
Walim wynagrodził Ci trudy poprzedniego dnia. Jazda wzdłuż zapory i jeziora to sama przyjemność. Asfalt jednak miejscami mokry po porannym deszczu a góry zamykają cię w przyjemnej dla ciebie przestrzeni. A po krótkiej wspinaczce delikatny zjazd dzięki któremu możesz się podelektować widokiem jeziora Bystrzyckiego. Gdzieś tam w górze po prawej stronie schowany zamek Grodno.
Ale to przecież zawody i trzeba dać z siebie więcej. Wszyscy Ci odjechali, ale nie bardzo się tym przejmujesz. Tylko znów ten samochód za tobą, wpływa na ciebie deprymująco. Na prostej łapiesz przed sobą postać jednego z zawodników i wolno się do niego zbliżasz. Wyprzedzasz go i w końcu uwalniasz od dźwięku którego słuchać nie potrzebujesz a przed Tobą kolejny zawodnik. I jedziesz za nim raz bliżej raz dalej prawie aż pod sam szczyt. Ten wyścig jest przyjemny. Kilka niewielkich zjazdów i wypłaszczeń pozwalają odpocząć, pozwalają złapać drugi oddech, dzięki czemu zachowujesz więcej sił na końcówkę.
Końcówka jednak to znów ostry długi nóż. Może nie aż taki, że niemal wypluwasz z piersi płuca, ale mięśnie napinają się do granic wytrzymałości. Oddech coraz szybszy i płytszy lecz jakby wokół więcej powietrza i suniesz dalej by zdobyć kolejne cenne dla ciebie trofeum. Pot znów zalewa ci oczy, nogi chwilami trafiają na mokry asfalt i uciekają w bok. Dobrze, że przed szczytem więcej przestrzeni i słońce już zdołało wysuszyć drogę. Gdy widzisz wymalowaną liczbę 500 metrów wyciskasz z siebie jeszcze więcej aby być na górze tych kilka sekund wcześniej. I jesteś i w końcu jesteś w miejscu cennym dla ciebie bardziej niż sakiewka złota.
Kolejny szczyt zdobyty, co napawa cię wielką dumą, że jednak z Tobą nie jest tak źle i wszystkie przeciwności sportowego losu treningiem i systematycznością da się odwrócić.
Jest przyjemne przedpołudnie z wyłaniającym się na niebie słońcem. A Jarek na koniec zaprasza wszystkich na imprezę do Hotelu Apropos. Będziemy jego gośćmi i będziemy się bawić przy szantowej muzyce zespołu „Grupa Dużego Ryzyka”
Wieczorna impreza w Hotelu Apropos
Takim uwieńczeniem nartorolkowych zmagań jest wieczorna impreza. I tym razem tak było w restauracji hotelu Apropos u Jarka wielkiego entuzjasty nartorolek, zawodnika i wokalisty zespołu śpiewającego szanty „Grupa Dużego Ryzyka” Przyjemnie jest odpłynąć na morza i oceany i na chwilę zapomnieć o wyczerpujących biegach. Przyjemnie jest usiąść w towarzystwie między innymi rolkarzy terenowych i miło spędzić z nimi czas. Muzyka łagodzi obyczaje i tak było i tym razem. W końcu konkretne dobre jedzenie wspomagane rzemieślniczym piwem dogodziło ciału, które mogło uzupełnić nadwątlone siły. I tylko szkoda, że wszyscy nie mogli zostać do samego końca.
Częściowo rozdane zostały nagrody za pierwsze dwa dni rywalizacji a potem zabawa i tańce. Wkrótce ciemność spowija przestrzeń a grupa kilku entuzjastów zawodów zgromadzona wokół siebie bawi się w myśl „wszyscy z jednego i wszyscy na jednego” Bo takie jest dzisiejsze spotkanie na pełnym luzie, bez spoglądania w tablice wyników, kto przed kim a kto za kim. A potem trzeba się już rozejść, bo na wszystkich czeka ostatnia góra- przełęcz Jugowska.
Pieszyce:
Mógłbyś powiedzieć, że to Twój ulubiony podjazd. 9 km i ponad 400 metrów w górę. Znasz tą drogę doskonale, wspinałeś się tu już wiele razy. Wiesz że cały czas pod górę i nie można odpuścić. Musisz to zrobić na raz, zrobiłeś to już wielokrotnie więc i tym razem być inaczej nie może.
Z optymizmem patrzysz na górę, chociaż nogi czują poprzednie dwa dni, stres przed wjazdem narasta, ale ty sobie z tego nic nie robisz. Tylko w spokoju….obierasz marchewkę.
Lubisz moment startu, tą atmosferę, która udziela się coraz bardziej z każdą chwilą. Grupa biegnąca stylem dowolnym nie jest liczna, ale jest mocna. Znasz większość z nich i wiesz, że daleko ci do ich umiejętności, ale nie przejmujesz się tym bardzo. Pobiegniesz swoim tempem tak abyś poczuł w sobie to co zawsze. Czyli radość z jazdy, radość z pokonywania kolejnych kilometrów pod górę.
Uciekają ci, ale Ty wkrótce doganiasz zawodniczkę biegnącą stylem klasycznym i jeszcze inną znajomą postać. Po chwili już tylko w dwójkę w towarzystwie płci pięknej mkniecie pod górę. Zmęczenie jednak szybciej dziś daje ci się we znaki. Nie masz siły aby ją wyprzedzić i pognać dalej sam. I tak kilometr po kilometrze, krok po kroku, dalej i dalej. Drzewa się kłaniają a stukot grotów o asfalt przypomina tętent koni biegnących na poranny wypas.
I w końcu wyłania się meta a tam??? Niesamowite. Przypominają się chwilę z Road to Hel. Chłopaki robią tunel przez który przejeżdżasz jak zwycięzca a za tobą ostatnia zawodniczka. Chłopaki jesteście niesamowici. Wielkie dzięki. Czujesz się wspaniale, uśmiechasz szeroko a radość z chwili rozpala Twoje serce.
Przez las przelewa się mgła. Biała zawiesina niczym chmury przemykają nad głowami. Robi się zimno a spocona koszulka przykleja się do ciała. Pojawia się też głód ale na stołach czeka wspaniała sałatka przygotowana przez Team MT-Sport i inne rzeczy które łagodzą poczucie pustki. To był ostatni wyczerpujący podjazd. To już koniec. Wydaje się, że gdyby można było wjechać gdzieś raz jeszcze to zrobiłbyś to z przyjemnością. Zdobywanie szczytów jest piękne. To wysiłek na maksymalnym tętnie. I ty lubisz gdy w piersi dudni ci ten twój dzwon niczym przejeżdżający przez tunel pociąg…
Do zobaczenia za rok.
Podsumowanie
Pozwólcie że zacznę od podsumowania zawodów, bo takich „uphillowych” wyzwań jak w Górach Sowich trwających trzy dni po prostu więcej nie ma. I warto aby wszystkim tym, którzy się przyczynili do jej powstania i istnienia podziękować. Bo cieszę się ogromnie, że taka przyjemność mnie spotkała, by być tego wszystkiego częścią.
Organizacja tego typu zawodów nie należy do rzeczy prostych. Dlatego moim zdaniem należą się ogromne słowa uznania dla Jagody i Marka- MT Sport za to, że rok w rok zmierzają się z tak dużym wyzwaniem. Takich osób jak Oni, pełnych pasji i zaangażowania w To co robią jest niewiele i należy im się Wielki szacunek. Nigdy nie będzie idealnie, nigdy 100 procent ludzi nie będzie spełnionych do końca, ale uważam, że najważniejsze jest zadowolenie na takich zawodach z siebie. My osiągamy cele, które sobie wyznaczyliśmy a Marek i Jagoda pozwolili nam te nasze cele bezpiecznie zrealizować. I dochodzi jeszcze ten ważny element rywalizacji z innymi zawodnikami. To wszystko w Górach Sowich było. O tym wszystkim teraz szumią drzewa.
Jednak bez nas, tych którzy to kochają nie będzie nic. To dla nas tworzy się takie rzeczy i nasza w tym rola, aby w takich chwilach na miejscu startu było nas jak najwięcej. Cieszył mnie bardzo widok nartorolek terenowych, ale przydała by się jeszcze większa mobilizacja jak to bywa na rajdach. I trochę pożałowałem, że chociaż w pierwszych dwóch biegach nie założyłem dużych kółek.
Z mojej strony po wielu przebojach zdrowotnych mogłem znów zmierzyć się z dużym wyzwaniem. I cieszę się, że udało mi się na te trzy szczyty wjechać co nie było prostym zadaniem. Wielkość przewyższenia w Głuszycy można było
ocenić dopiero podczas zjazdu. To była ściana. Tym większy szacunek dla wszystkich którzy tam wjechali. I po raz kolejny upewniłem się, że jazda w górach to jest coś dla mnie gdzie można zaznać prawdziwego górskiego odlotu.
Tak właśnie tworzy się historię.
Było mi bardzo miło wszystkich Was spotkać i wymienić mnóstwo uścisków dłoni, przytuleń i zobaczyć na ustach zawodników tą radość z jazdy. I chyba poza doznaniem podczas rajdu nartorolkarzy terenowych „Road to Hel” było to moje najsilniejsze i najpiękniejsze doznanie nartorolkowe.
Z niecierpliwością czekam na kolejne równie piękne, zapierające w sercu dech. Dzięki Marek, Jagoda, Krzysiek i Bartek. Było mi bardzo miło spędzić z Wami ten czas.