Nartorolki Doliny Baryczy

Stowarzyszenie Nartorolki Doliny Baryczy

Rawicka Pętla na nartorolkach

To nie będzie opowieść o zdesperowanym pensjonariuszu zakładu karnego, który powracając z przepustki, zamiast więziennej bramy za swój cel obiera drzewo a z torby wyciąga gruby sznur z którego uwija pętle.
Nie, to będzie opowieść o porannym, niedzielnym, treningu na nartorolkach.

Nartorolki pozbawiają stresu


Od dawna szukałem miejsca do jazdy, które można by zamknąć w mniej lub bardziej foremny okrąg. Taki tor do jazdy. Wydawało się to nie realne. Highway dla rolkarza może się tylko przyśnić. Taka przyjemna w jeździe Rawicka pętla. Czy da się to zrobić?
Coś tam w końcu wypatrzyłem i wytyczyłem, chociaż rolkostrady dla nartorolek to w żaden sposób nie przypominało. Adrenalina uderzyła we mnie jednak niczym pocisk. Trzeba to sprawdzić.

Niedzielny poranek to najlepsza pora dla skikowego raidera.


Droga patrzy na mnie lubieżnie, gotowa oddać mi się w całości. Nowy mokry asfalt pachnie świeżością. Jest nawet ciepło i nie wieje.
Ten odcinek jak z bajki. W uszach szumi wiatr, ręce pracują miarowo a koła nartorolek jadą równo.
Przede mną podjazd na wiadukt a ja przecież lubię takie odcinki, gdzie trzeba mocniej wdusić kije w asfalt. A potem błogi i rozluźniający zjazd i przejazd przez uśpioną jeszcze wioskę. Tylko gdzieś za mną poszczekuje pies, ale nie odwracam głowy, bo jego hałas wolno milknie.
Wkrótce jestem już sam, wśród drzew, pól i wschodzącego słońca, które wynurza się na horyzoncie w bladej mglistej poświacie. W polu widzenia ogromny strażnik o trzech skrzydłach wskazujący mi dalszą drogę, który coś do mnie szepta, tylko co?
Po chwili domyślam się, co chciał powiedzieć.
Prawa noga nagle ucieka w bok. W ostatniej chwili łapię równowagę i tak za każdym kolejnym odepchnięciem. Zwalniam. Co do licha?
Sprawdzam dlaczego moje nartorolki tak nagle zaczęły się dziwnie zachowywać. I od razu wielkie zdziwienie, bo ta błyszcząca się jezdnia to lód! Taka niespodzianka. Przez kilka kilometrów droga się szkli, jadę jak na łyżwach ostrożnie aby nie upaść.
W końcu lodowisko się kończy. Zmieniam drogę publiczną na ścieżkę rowerową. Tu jakoś inaczej. Bardziej przyczepnie. Można jechać szybciej. Moje myśli na moment gdzieś odpływają.
-Uwaga!- jakiś głos przywraca mnie do rzeczywistości.
Mija mnie rowerzysta i zdziwiony spogląda w moją stronę. Może pierwszy raz widzi takiego cudaka jak ja, dla którego nazwę pewnie trudno znaleźć.
Ścieżkę rowerową pokonuję dwa razy. Chociaż tu, nikt nie trąbi za plecami i nie wygraża pięścią.
Dojeżdżam do ronda. Przede mną odcinek, który muszę zaliczyć, jeżeli pętla ma się zamknąć. Zdejmuję rolki i przechodzę kilkanaście metrów. Nie da się inaczej. Przeskakuję przez linowy płotek i wchodzę na drogę serwisową rawickiej obwodnicy.
Po kilkuset metrach jazdy musze zrobić to samo i przejść na drugą stronę drogi.
Zaciągając rzepy spoglądam na trzech strażników stojących wyniośle opodal.
Stoją przede mną niczym trzej „Entowie” spisujący losy świata.


Śmigła obracają się sennie szukając wicherku, który mógłby je rozbujać. Ale nie. Dziś nie zarobią na swoje utrzymanie. Gdzieś z daleka dobiega mnie kościelny śpiew przypominający jaki to dziś dzień.
Ale nie robi to na mnie wrażenia. Kolejnych kilka kilometrów i zamykam pętle na odcinku wyremontowanej drogi publicznej. Jestem prawie na parkingu, skąd wyruszyłem.
Jeszcze tylko krótki odcinek przez osiedle domków jednorodzinnych. Ludzie wychodzą, wsiadają do samochodów. Pora jechać do kościoła. A może by tak na nartorolkach?
I koniec siadam na brzegu samochodowego bagażnika i biorę do ust butelkę z ciepłą jeszcze herbatką. Herbatką bez prądu, chociaż coś mocniejszego dopieściłoby teraz moje ciało. To był udany trening. Pewnie jeden z ostatnich w tym roku. Rawicka pętla okazała się całkiiem fajna i pokonałem ją chyba nie po raz ostatni. Rawicz to dość przyjazne miejsce do jazdy na nartorolkach sportowych i terenowych. Zawsze jest jakaś alternatywa.