Rajd Zielonogórski na nartorolkach 2024r.

Zielona Góra to 120 km od Rawicza, więc decyzja może być tylko jedna. Jadę na rajd na nartorolkach. W pierwszym terminie pogoda zawiodła i lało a i na tą sobotę prognozy były niepewne. Zresztą zła pogoda towarzyszy mi ostatnio częściej niż dobra, więc specjalnie mnie to już nie martwi.

Deszcz, pada prawie przez całą drogę. Obawa o to co będzie dalej rośnie z każdą chwilą, ale oto niespodzianka. 20km przed Zieloną Górą asfalt robi się suchy. Dobre anioły przegoniły deszcz, wysuszyły kałuże  i pogładziły ziemię swoimi skrzydłami.

Na starcie skromna ekipa, ale bardzo różnorodna. Jest i delegacja z dalekiej Warszawy. To na pewno będzie udany rajd.

Słońce nas nie dopieszcza, ale nie pada i to najważniejsze. Pierwsze kilometry przez las, mokry piach ale jest twardo, równo i taki teren lubią nartorolki. Rozglądamy się dookoła i jak tu się nie zatrzymać, skoro z lewa i prawa wyłaniają się grzyby wywijając kapeluszami w naszą stronę, tupiąc nóżkami. Nie trzeba ich daleko szukać, wołają nas dziecięcym głosem byśmy przystanęli i chociaż zobaczyli te przepiękne owoce lasu. Mamy więc przy okazji i grzybobranie i mnóstwo radochy z tego powodu.

Potem jest już łatwiej bo zaczynają się asfaltowe drogi i ścieżki rowerowe. Jest i przystanek na oranżadkę a potem suniemy na most przez Odrę.

Rzeka jeszcze szeroko rozlana, nie skora  by szybko wrócić do swojego koryta. Tu w okolicy siąpi na nas drobny deszczyk i miga oczkiem słoneczko a my wciąż dalej na dłuższy przystanek w Otyniu.

Na dawnej stacji kolejowej jest kawiarnia, gdzie robimy sobie dłuższy przystanek. Oczekiwanie na kawę i ciacho się przeciąga, ale w miłym towarzystwie czas się nie dłuży.

A potem rusza skajkowy pociąg w rytm piosenki Ryszarda Rynkowskiego „Jedzie pociąg z daleka” i jedziemy dalej bo robi się coraz później.

W końcu znów Zielona Góra i działki przy których mamy główną bazę i gdzie gości nas Mateusz z Kasią.

I ta gorąca zupa, której nazwy już nie pamiętam a która rozgrzała moje serce, ciało i ostudziła ból rozbitego kolana i skręconej kostki. Już dawno tak żadna mi nie smakowała i tego smaku długo nie zapomnę.

Siedzimy więc jeszcze dłuższy czas uzupełniając kalorie a po tym oczywiście obowiązkowe strzelanie z łuku pod czujnym okiem Mateusza.

I dookoła zrobiło się ciemno. Kończymy dzień w altance pachnącej jeszcze świeżością drewna a potem każdy jedzie do domu. Podczas powrotu zabłąkana sarna przemyka  przed maską samochodu, ale dobre anioły czuwają nade mną i nie pozwalają by coś mi się stało.

III Zielonogórski Rajd Nartorolek Terenowych stał się już historią, ale czas myśleć już o kolejnych zawodach i rajdach bo jak bez tego żyć? Po prostu się nie da. Po prostu się wtedy umiera. Ktoś mi dziś powiedział, że po 60-tce czas przystopować, ale na liczenie baranów na niebie zostawiam sobie jeszcze co najmniej 10 lat.

To było ponad 50 km i bardzo mi tego brakowało, by się tak do końca wymęczyć. Kosztowało mnie to trochę zdrowia, ale ani chwili nie żałuję. Takiej pozytywnej energii jaką nabyłem po rajdzie życzę wszystkim tym którzy byli i tym których z różnych powodów z nami nie było. Będzie co wspominać. Do zobaczenia. Dzięki Mateusz, dzięki Kasia. Jak zawsze cudownie nas ugościliście i tylko brać z was przykład.